Król Drzew
Od źródła na dnie, co pnie tak ku górze
filarów korzeni zbiory splecione
postępem czasu poważnie zranione
z ziemi wyrosło naprzeciw wichurze
Znów rozpościeram mój kaptur zielony
masywny, lecz zwiewnie wiatrem muskany
słonecznym promieniem tak pozłacany
zgrabnie wiosennym listowiem zdobiony
Jakże ma niemoc i ten smak goryczy
składają wieniec nad losem życia
tym, który każdej istoty się tyczy
Lecz, nagle cisza jako znak zdobycia
kurtynę spuszcza nad wyblakłą ziemię
upadł ostatni król drzew do zabicia